Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy Polacy są gotowi na czterodniowy tydzień pracy?

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
fot. Pixabay
Donald Tusk mówi, że przeprowadzi pilotaż dotyczący skrócenia tygodnia pracy. Jego polityczni przeciwnicy wytykają mu podkradanie cudzych pomysłów, hipokryzję i składanie pustych obietnic. Czy jednak czterodniowy tydzień pracy ma sens? Zdaniem niektórych ekonomistów, zmiany są nieuniknione. Ale teraz nie jest na nie odpowiedni moment.

Kilka dni temu Donald Tusk poinformował, że jego propozycją wyborczą będzie skrócenie czasu pracy Polaków. „W Polsce powinniśmy, i to będzie moja propozycja, jeśli wygramy wybory - przepraszam: kiedy wygramy wybory - żeby rozpocząć jak najszybciej program skróconego tygodnia pracy” - mówił w Szczecinie podczas spotkania z młodymi Meet Up Nowa Generacja Platformy Obywatelskiej.

Program mógłby polegać na skróceniu dnia pracy, np. do 7 godzin lub tygodnia pracy do czterech dni. Przy czym, w grę nie wchodzi zmniejszenie pensji. Wdrożenie reformy w całym kraju byłoby uzależnione od pozytywnych efektów wcześniej przeprowadzonego pilotażu. Do wyborów Tusk ma przedstawić dokładny jego projekt. Temat błyskawicznie podchwycili inni politycy. Najpierw Adrian Zandberg z Partii Razem wytknął, że jego ugrupowanie już kilka lat temu przedstawiło podobny postulat. W 2018 r. partia zbierała podpisy pod obywatelskim projektem ustawy o czasie pracy krótszym o 7 godzin, bez obniżki płacy. „7 godzin to więcej czasu dla rodziny i na rozwój zainteresowań” - promowała projekt Partia Razem. „Ja proponuję 7 godzin pracy w tygodniu! Albo nie - w miesiącu” - szydził wówczas Borys Budka z PO, którego wpis w mediach społecznościowych politycy Partii Razem nie omieszkali teraz przypomnieć. Zandberg ironizuje, że nie wątpi w przemianę duchową polityków PO, zaleca jednak głosowanie na partię, która jest faktycznym autorem propozycji. Z kolei Robert Biedroń z Nowej Lewicy wskazał, że jego ugrupowanie złoży projekt ustawy o czterodniowym tygodniu pracy i zobaczy, co się stanie. „Sprawdzimy Donalda Tuska i wszystkich posłów PO, a także innych ugrupowań, czy nas poprą podczas głosowania” - mówił Biedroń w jednym z programów telewizyjnych. Hanna Gill-Piątek z Polski 2050 stwierdziła, że nie ma nic przeciwko eksperymentowi. Za to Szymon Hołownia, lider Polski 2050, pomysł storpedował: „Naprawdę trudno zrozumieć cel dyskusji o czterodniowym tygodniu pracy w czasie, gdy ludzie robią wszystko, żeby móc więcej zarabiać, żeby wreszcie przestało brakować” - napisał na Twitterze.

PiS: Tusk obiecuje 4 dni pracy? Szykujcie się na 6 dni

Zdecydowanym przeciwnikiem propozycji jest Artur Dziambor z partii Wolnościowcy. „Czterodniowy tydzień pracy to podwyższenie kosztów funkcjonowania firm o 25 proc.” - grzmi poseł. Chyba że - jak twierdzi - krótszy czas pracy będzie się wiązał z obcięciem pensji. Według niego, czas pracy w firmie zależy od dogadania się pracownika z szefem. A narzucanie im z góry krótszego czasu pracy, uderza w ich wolność. Artur Dziambor nie ma też wątpliwości, że przedstawiając taką propozycję, Tusk zarzuca sieć na młody, bardziej lewicowy elektorat. Wtóruje mu Sławomir Mentzen, prezes Kongresu Polskiego Biznesu, członek partii KORWiN. „Jeżeli ktoś uważa, że od chodzenia do pracy cztery zamiast pięciu dni w tygodniu zwiększa się wydajność, to niech tak prowadzi swoją firmę i tym patentem zmiecie z planszy konkurencję - wyśmiał pomysł na Facebooku Sławomir Mentzen.

Do propozycji odniósł się też prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas wizyty w Grójcu. Kpił, że pomysł powinien zaniepokoić wyborców.

- Obiecali czterodniowy tydzień pracy. Jeśli wziąć pod uwagę, jak to było z ich dotychczasowymi ważnymi obietnicami, to znaczy, że będzie sześciodniowy! Ja już to oczyma duszy widzę. Najpierw przez dwa miesiące cztery dni, później powiedzenie: no jednak społeczeństwo nie dorosło, nie udało się, to jednak teraz trzeba nadrobić, sześć - mówił Jarosław Kaczyński.

Beata Mazurek z PiS przypomniała, że PO głosowała przeciwko wolnym niedzielom w handlu. A teraz nagle ta partia chce być orędownikiem skracania czasu pracy. Według niej, Tusk jest „niebezpiecznym populistą”.

Wcześniej krytyki Tuskowi nie szczędził Waldemar Buda, minister rozwoju i technologii: „Jak miał obniżać podatki, to je podwyższył. Jak miał obniżyć wiek emerytalny, to go podniósł. Ja bym się bał, czy w tym wykonaniu, za tym rozwiązaniem nie kryją się pracujące soboty” - powiedział na antenie Polsat News. I dodał, że PiS również prowadziło kalkulacje dotyczące czterodniowego tygodnia pracy. Stwierdził też, że obecna sytuacja gospodarcza nie sprzyja wprowadzaniu takich zmian.

Obecnie rząd koncentruje się na wdrożeniu elastycznych form zatrudnienia, m.in. pracy zdalnej (rządowy projekt ustawy jest w Sejmie, został przekazany do sejmowej Komisji Nadzwyczajnej). Ustawowe skracanie tygodnia pracy, nie wchodzi więc w grę. Marlena Maląg, minister rodziny i polityki społecznej, na antenie Polskiego Radia przypomniała, że dziś nic nie stoi na przeszkodzie, by pracodawca i pracownik porozumieli się co do krótszego czasu pracy, jeśli jest taka potrzeba.

Chcemy pracować mniej. Ale nie mniej zarabiać

Propozycja skrócenia czasu pracy może mieć potencjał wyborczy. Z sondażu firmy Hays wynika, że czterodniowy model pracy podoba się 96 proc. respondentów. Z kolei krótszy tydzień pracy i wiążącą się z tym obniżkę pensji o 80 proc., poparło jedynie 19 proc. ankietowanych. Inne badanie, Barometr Polskiego Rynku Pracy, pokazało, że obok pakietu opieki medycznej, to właśnie czterodniowy tydzień pracy jest najbardziej oczekiwanym przez pracowników bonusem. Inicjatywę Donalda Tuska można więc traktować jako element przedwyborczej gry. Jest to też, zresztą nie pierwszy raz, puszczanie oka do młodego, lewicowego elektoratu. Inna rzecz, czy PO w tym flirtowaniu z mniej lub bardziej lewicowym wyborcą jest wiarygodna. Tusk, mówiąc o czterodniowym tygodniu pracy, za dużo nie powiedział. Zaznaczył m.in., że to nie jest odpowiedź na dziś i że biorąc pod uwagę doświadczenia z pandemii i czekającą nas automatyzację pracy, wyzwania dotyczące czasu pracy trzeba będzie traktować poważnie. Proste obietnice wyborcze i oczekiwania elektoratu to jedno, a drugie - czy w naszych realiach w ogóle takie rozwiązanie ma sens.

Różne rankingi (dane różnią się w zależności od metodologii badań) plasują nas w czołówce najbardziej zapracowanych nacji w Europie. Według raportu „Working time in 2019-2020” przygotowanego przez Eurofound, w Polsce w 2020 r. pracowano średnio 1848 godzin. W Niemczech -1574 godzin. Szczegółowy sondaż w ub. roku przeprowadzili UCE Research i Syno Poland. Z tej analizy wynika, że więcej niż 8 godzin dziennie pracowało 21 proc. uczestników badania. Z kolei 13 proc. respondentów pracowało 9-10 godzin, a 8 proc. - więcej niż 10 godzin dziennie (zapytano 804 aktywnych zawodowo Polaków). Badanie Eurostatu pokazuje, że w 2021 r. średni czas pracy w Polsce wyniósł 40,3 godz. tygodniowo. Według tego zastawienia więcej pracowali Serbowie (43,3 godz.) i Grecy (40,6 godz.). Najkrócej w ub. roku pracowało się w Holandii - przeciętnie było to 31,6 godz. tygodniowo. Następnie w Norwegii (34,2 godz.), Danii (34,8 godz.), Niemczech (35,2 godz.). Autorzy opracowania stwierdzili, że w państwach europejskich, w których pracuje się najwięcej, wypłacane są najniższe godzinowe stawki. Czy więc skrócenie czasu pracy automatycznie poprawi jej efektywność, a co za tym idzie parametry ekonomiczne? Tak to nie działa - mówią ekonomiści. Krótszy czas pracy i wyższe zarobki mogą być skutkiem rozwoju gospodarki, a nie jej motorem napędowym.

- Kluczem do skrócenia czasu pracy i utrzymania wynagrodzeń jest wzrost wydajności pracy. Chodzi o to, aby można było wytworzyć taką samą wartość produktów czy usług przy mniejszym nakładzie godzin pracy. A do tego jest potrzebny postęp w automatyzacji, robotyzacji, zastosowanie nowych technologii i sztucznej inteligencji. Potrzebne są inwestycje w te dziedziny. Krótsza praca to nieuchronny kierunek, w którym zmierza świat, ale wdrożenie tego kierunku to kwestia co najmniej dekady. Nie da się tego zrobić w sposób rewolucyjny, to proces ewolucyjny, długotrwały - twierdzi Andrzej Kubisiak, wicedyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Polska to nie Wielka Brytania

Dotychczas żaden kraj nie zdecydował się na ustawowe wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy. Choć oczywiście niektóre firmy, szczególnie w czasie obostrzeń pandemicznych, uelastyczniły czas pracy. Są też kraje, w których skrócono dobowy czas pracy np. do 7 godzin (Francja). Pilotaże dotyczące czterodniowego tygodnia pracy prowadzono na różną skalę m.in. w Japonii, Nowej Zelandii, Islandii. W tym ostatnim państwie uczestnicy pilotażu zauważyli, że są bardziej produktywni, mniej się stresują i lepiej uzyskują równowagę między pracą a czasem wolnym. Trzeba tu dodać, że w teście brali udział urzędnicy z instytucji rządowych i Rady Miasta w Rejkiawiku, a badanie trwało 4 lata. Obecnie eksperyment realizowany jest w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Brytyjski pilotaż, który ruszył w czerwcu, jest największy z dotychczasowych, obejmuje 3 tys. pracowników z 70 firm. Jego uczestnicy mają pracować 32 godziny tygodniowo przez pół roku, bez obniżki wynagrodzenia. Eksperci podkreślają, że jeśli nawet rozwiązanie sprawdzi się w innym kraju, to może się okazać, że u nas nie, albo że nie od razu. Specyfika naszej gospodarki jest inna niż np. brytyjskiej. U nas dominują małe firmy. I może być w nich trudniej przeprowadzić zmiany technologiczne.

- Udział wysokorozwiniętych sektorów w gospodarce brytyjskiej jest wyższy niż w Polsce. Nasza gospodarka wciąż w znacznej mierze opiera się na sektorach, w których to roboczogodziny są istotne i decydują o sukcesie przedsiębiorstwa. Powinniśmy poczekać na zakończenie prowadzonych pilotaży, i dopiero potem rozważyć taki eksperyment w Polsce - dodaje Andrzej Kubisiak.

„Ten pomysł jest szkodliwy”

Skrócenie czasu pracy w naszym kraju może być problematyczne w niektórych sektorach. Szczególnie w tych, które borykają się z brakiem pracowników. To dotyczy choćby branży medycznej. Jeśli skrócimy tydzień pracy, dostępność do lekarzy będzie mniejsza, albo też dojdzie do fikcyjnego skrócenia czasu pracy w ich przypadku. Personel medyczny będzie musiał brać dodatkowe dyżury, by uzupełnić luki kadrowe. De facto będzie pracował tyle samo, co obecnie. Pojawiają się też pytania, co z handlem albo gastronomią? Czy przedsiębiorców będzie stać na utrzymanie ciągłości funkcjonowania ich firm, jeśli tydzień pracy pracownika wyniesie 4 dni?

Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, nie ma wątpliwości: pomysł jest szkodliwy, infantylny i oderwany od rzeczywistości. A część polskich polityków, nie tylko z PO, zgłaszając taki postulat, zachowuje się, jakbyśmy byli drugą Szwajcarią.

„Polska jest na tle świata dość bogatym krajem; natomiast na tle Europy już takim nie jest. Póki co, Polska ma niecałe 60 proc. PKB per capita Niemiec. Niemcy są od Polski półtora razy bardziej wydajne, mają też wyższą produktywność. Jeżeli mamy ich dalej skutecznie gonić, jak gonimy od 30 lat, i osiągnąć poziom życia tych bogatych krajów zachodnich, powinniśmy nie mniej pracować, ale więcej, żeby się z nimi zrównać” - stwierdził Cezary Kaźmierczak, cytowany przez PAP.

W ocenie prof. Jacka Męciny, doradcy zarządu Konfederacji Lewiatan, czterodniowy tydzień pracy w naszych warunkach wiązałby się z obniżeniem wynagrodzeń i zmniejszeniem liczby pracowników.

- Proste ograniczenie tygodnia pracy z 5 do 4 dni oznacza, że co do zasady zmniejsza się produktywność. A zatem płace pracowników powinny się zmniejszyć o około 20 proc. Nie można przyjąć argumentu, że redukcja czasu pracy zostanie skompensowana wzrostem wydajności, bo takich gwarancji nie ma i nie zawsze są takie możliwości. Doświadczenia francuskie z końca lat 80. ub. wieku pokazały, że redukcja czasu pracy wcale nie była kompensowana wzrostem wydajności, a na przerzucanie kosztów takiego rozwiązania na pracodawców nie może być zgody. Prowadziłoby to do zmniejszenia konkurencyjności firm i kłopotów w całej gospodarce - mówi prof. Jacek Męcina.

Według niego, obecny czas, szczególnie wobec możliwej recesji, nie jest najlepszy na eksperymenty. Nie można jednak proponowanego rozwiązania całkowicie odrzucić. W sektorach zautomatyzowanych, opierających się na nowoczesnych technologiach, redukcja czasu pracy w przyszłości będzie pożądana.

- W pierwszej kolejności taka przestrzeń pojawi się w sektorach przemysłowych, ale także w nowoczesnych usługach. Inwestycje w robotyzację i automatyzację procesów oznaczają w pierwszej fazie ogromne nakłady firm. Zatem powstaje pytanie, jak będziemy im kompensować te inwestycje. Dodatkowo, musimy pamiętać, że utrzymanie zatrudnienia w coraz większym stopniu wymagać będzie dodatkowych inwestycji w podnoszenie lub zmianę kwalifikacji pracowników, a to oznacza także spore nakłady - twierdzi prof. Jacek Męcina.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Czy Polacy są gotowi na czterodniowy tydzień pracy? - Dziennik Bałtycki

Wróć na swidnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto